Na przestrzeni ostatnich paru lat wyprztykałem się z metafor strategii artystycznej Electronic Arts (w skrócie: dwa kroki do przodu, jeden wstecz), powiem tylko tyle: mamy kolejną "FIFĘ". I jest
Krótka piłka. Każdy recenzent oceniający nowe szaty starego króla musi w końcu dać za wygraną i wdrapać się na poziom autotematyczny. A że na przestrzeni ostatnich paru lat wyprztykałem się z metafor strategii artystycznej Electronic Arts (w skrócie: dwa kroki do przodu, jeden wstecz), powiem tylko tyle: mamy kolejną "FIFĘ". I jest świetna.
Electronic Arts
Ubiegłoroczna edycja stała pod znakiem dwóch nowinek: trybu fabularnego, w którym prowadziliśmy na piłkarski szczyt skromnego chłopaka z przedmieść Londynu, Alexa Huntera, a także silnika Frostbite, który sprawił, że ciała wirtualnych piłkarzy zachowywały się zgodnie z prawami fizyki, a ich włosy układały pod kierunek wiatru. Tegoroczna odsłona przynosi naturalną ewolucję wspomnianych elementów. Poznajemy więc dalsze losy Huntera, który ma coraz gorszych przyjaciół i coraz lepszych fryzjerów, a przy okazji sprawdzamy, nad czym przez ostatni rok pracowali graficy, animatorzy i specjaliści od pielęgnacji cyfrowej trawy. Można się na podobny stan rzeczy obrażać, lamentować nad dyktatem panów z kalkulatorami, dbających o to, by przypływ kreatywności nie skończył się rewolucją. Ale tylko wtedy, jeśli potraktujemy "FIFĘ" jako serię niezawisłych tekstów kultury, a nie trwającą od ćwierćwiecza korporacyjną burzę mózgów, w której każdy nowy pomysł jest na bieżąco akceptowany.
Electronic Arts
Jeśli chodzi o Huntera, to złożona z prefabrykatów kina sportowego, kadłubkowa opowieść została wzbogacona o kilka ciekawych wątków i zyskała odpowiedni, gatunkowy ciężar. Wykracza nieco poza schemat historii o tym, jak hartowała się stal, ma dobrze rozłożone akcenty, zwroty akcji i punkty węzłowe; można bez żenady zachwalać ją znajomym i nieznajomym. Pozostaje przy tym niezłym samouczkiem i realizuje w stu procentach zadanie podobnego trybu, czyli edukację nowicjuszy. Nie sądzę, żeby quasi-filmowe atrakcje przyczyniły się do popularyzacji "FIFY" wśród elektoratu Naughty Dog i Rockstar Games, ale jako przystawka do dania głównego sprawdzają się doskonale – Huntera łatwo polubić, jeszcze łatwiej mu kibicować, a brak rozbudowanego edytora postaci rekompensuje porządne aktorstwo dubbingowe oraz kolektywny wysiłek speców od motion capture.
Electronic Arts
Jeśli zaś idzie o zmagania na boisku, "osiemnastka" to pomnik wystawiony radosnemu i otwartemu futbolowi, w którym dowolne uderzenie to wystrzał z haubicy, zmagania w środku pola są walką o ogień, z kolei każda cieszynka przypomina kabaretowy skecz. Gra jest dynamiczna, premiuje graczy usposobionych ofensywnie i zachęca do zagrań a’la "samotny jeździec", a jednak twórcy nie zapomnieli o warstwie – wybaczcie hiperbolę – "symulacyjnej". Popracowano przede wszystkim nad bardziej intuicyjnym dryblingiem, dośrodkowaniami, które są teraz precyzyjniejsze oraz nad przełożeniem statystyk i warunków fizycznych piłkarzy na boiskowe wydarzenia. Generalnie walka ciałem, przepychanki oraz wyścigi bez piłki mają teraz więcej wspólnego z tzw. "prawdziwym życiem", a podania zajmują nieco więcej czasu i wykonywane są przez zawodników o odczuwalnej wadze oraz indywidualnym sposobie poruszania się. Do tego pojawiło się kilka ułatwień, z szybkimi zmianami na czele. Teraz przed meczem możemy zakolejkować piłkarzy na ławce rezerwowych, aby w razie czego błyskawicznie wpuszczać ich na boisko (jeśli tego nie zrobimy, gra dokona zamian automatycznie, weźmie pod uwagę formę, stopień zmęczenia, liczbę kartek, i tak dalej).
Electronic Arts
To oczywiście dla tych, którzy w ogóle zawracają sobie głowę czymś przed i w trakcie meczu. Efektowna oprawa piłkarskiego spektaklu skutecznie odwraca uwagę od strategicznej nadbudówki, graficzne fajerwerki wypalają dziury w czaszce, a licencyjne bogactwo sprawia, że "FIFA" nie ma sobie równych jako propozycja dla dojrzałych ludzi obojga płci, którzy lubią posłuchać dobrej muzyki oraz pograć istniejącymi w rzeczywistości zespołami. Jako że nadszedł właśnie kłopotliwy moment, kiedy powinienem porównać grę "Elektroników" do produktu konkurencji, czyli "Pro Evolution Soccer 2018", powiem tylko tyle, że w nowego "Peesa" nie grałem. A ponieważ mam w swoim życiu miejsce na jedną grę piłkarską, wierzę na słowo, że jest równie dobry.
Electronic Arts
Fakt, że znajdziemy w "FIFIE 18" kilkanaście rzeczy, które nie pasują do tak pieczołowicie złożonego przez artystów i obrandowanego przez reklamodawców pakietu marzeń, jest bezsporny. Jedną z nich są tzw. dynamiczne negocjacje w trybie Kariery, które w teorii mają być trzymającym w napięciu, słownym ping-pongiem, a w praktyce przywodzą na myśl kukiełkowe show. Inną – same tryby gry, a raczej fakt, że od paru lat jest w nich zastój. Ja rozumiem, że klejnotem w koronie wydawcy i zarazem maszynką do produkcji peelenów pozostaje FIFA Ultimate Team, ale przydałoby się przekierować trochę energii chociażby do Sezonów Online, na których zęby zjadło mnóstwo osób (w tym niżej podpisany) i które dotąd nie doczekały się sensownych zmian. Byłbym zapomniał: odwieczna rywalizacja postu (Jacek Laskowski) z karnawałem (Dariusz Szpakowski) wkracza w decydującą fazę i skandaliczny jest fakt, że w pudełku z grą brakuje zatyczek do uszu.
Electronic Arts
W paru żołnierskich słowach: piłka jest jedna, bramki są dwie, a gier już prawie trzydzieści. Ale póki nowe odsłony są lepsze od poprzednich, nie ma się czym martwić. Pomijając niezłą fabułę, sensowne usprawnienia i kolejną działkę narkotyku w postaci FUT, i tak będziecie grać w "FIFĘ 18" z jednego, prostego powodu – przecież nie zostaniecie przy "siedemnastce".
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu